niedziela, 4 listopada 2012



Gapiłem się dzisiaj na samego siebie przez ładnych kilka minut. Nie wiem po co, nie wiem dlaczego i nie wiem też co niby miało to dać. Tak się po prostu złożyło, że nie wiedzieć czemu dzisiaj wyjątkowo mój wyłączony monitor cholernie wyraźnie odbijał moją twarz. Patrzyłem sobie prosto w oczy. Patrzyłem jak na zupełnie obcego człowieka. Pierwszy raz od zawsze chyba. Źle ze mną. Mimo chęci trzymania wszystkiego gdzieś w środku tylko dla siebie, już się nie udaje. Wyglądam inaczej niż zwykle. Inaczej niż dotychczas. Po prostu inaczej. Moja twarz zdradza bardzo wyraźnie, że wewnątrz toczy się prawdziwa wojna.  Dotychczas nawet przed mamą byłem w stanie wszystko ukryć. Uśmiechać się i tryskać energią. Potrzebowała tego. Zwłaszcza w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Wiele się posypało w naszym wspólnym życiu. Wiedziałem, że muszę być silny. Byłem – przynajmniej na zewnątrz. Przynajmniej dla niej. Od paru dni już nie potrafię. Byłem przekonany, że jest inaczej, ale przed nią niewiele da się ukryć. Niby nie naciska. Niby nadal gdy mówię, że wszystko jest ok, daje za wygraną i nie drąży uparcie tematu. Czuję jednak jej wzrok na sobie. Nie, nie taki zwykły – czuję, że znowu się o mnie martwi. Niestety już nie potrafię cały czas się uśmiechać. Nie potrafię gdy tak naprawdę wszystko we mnie krzyczy.

Opisywanie wszystkiego co doprowadziło mnie do tego stanu jest zupełnie bezcelowe. Niczego to nie zmieni a zapewne dodatkowo dopierdoli mi ze zdwojoną siłą. Zbyt wiele błędów. Zbyt wiele nieudanych prób zmiany samego siebie. Zbyt wiele uległości i odsuwanie od siebie tego co powinno mi towarzyszyć od lat. To chyba kwintesencja wszystkich moich niepowodzeń.   To właśnie cała ta wyboista droga, którą przebyłem w poszukiwaniu lepszego życia, stała się powodem dla którego teraz wszystko się wali i nie pozwala na zrobienie jeszcze jednego kroku więcej.

Całe swoje życie starałem się ze wszystkich sił być dobrym człowiekiem. Uparcie wierzyłem, że wszystko da się pogodzić. Że jest złoty środek aby dogodzić wszystkim. Wszystkim z wyjątkiem siebie.  Nie da się. Zawsze jest ktoś kto będzie płakał i nie koniecznie będę to ja. Zawsze jest ktoś kto zostanie zraniony aby ktoś inny mógł cieszyć się swoim szczęściem. Są ludzie dla których poświęciłem wszystko. Dla których porzuciłem tych, których nigdy nie powinienem porzucać. Ci sami przez których nie raz spędzałem bezsenne noce samotnie, wmawiając sobie, że kiedyś mi się odwdzięczą. Byłem głupi. Cholernie głupi bo liczyłem na zbyt wiele.

Dzisiaj siedzę sam z głową pełną strachu. Sparaliżowany od stóp do głów, niezdolny do podjęcia tej ostatniej próby w walce o samego siebie i o tych, których kocham. Nie wiem jak zebrać się do kupy i nie poddawać właśnie teraz. Po prostu nie wiem.

Całe przedpołudnie spędziłem na cmentarzach. Od zawsze to miejsce było najlepszą ucieczką. Mogłem spokojnie wyłączyć się na chwilę i zapomnieć o wszystkim co przyziemne. Większości osób, których groby odwiedzam nawet nie znałem, a jeśli nawet to bardzo krótko i w czasach, z których niewiele pozostało w pamięci. Nie zmienia to jednak faktu, że „rozmowy” z nimi właśnie teraz dają mi bardzo wiele, albo raczej dawały, bo dzisiaj to się nie udało. Dzisiaj pomimo olbrzymich starań cały czas byłem tu i teraz, z tym wszystkim co tak bardzo mnie przeraża. Być może to dlatego, że moment nieodpowiedni. Może to dlatego, że w przeciwieństwie do innych dni dzisiaj nie byłem tam sam. No ale nie mogłem tego oczekiwać. Przecież właśnie teraz przypominamy sobie o bliskich. Ten jeden raz w roku nasza pamięć się pojawia. To nic, że inne dni są podobne. To nic, że cmentarze otwarte są każdego innego dnia w roku. Teraz po prostu robią to wszyscy więc wypada być zauważonym. Na szczęście już wkrótce wszystko wróci do normy. Już jutro większość zapomni o mogiłach na kolejny rok.

Nie wiem sam po co ta notka. Chyba po prostu próbuję wykrzyczeć światu jak cholernie jest mi źle. Jak bardzo się boję i ja wiele bym dał za choćby chwilę z kimś kto mnie rozumie. Za odrobinę ciepła jakie przeszywa całe ciało gdy ktoś trzyma nas w ramionach. Za poczucie bezpieczeństwa, którego tak cholernie mi brakuje, a które jest nieodzowne aby móc żyć. Tak bardzo chciałbym się wypłakać i poczuć ciepłą dłoń, która otrze moje łzy. Tymczasem ja jestem zupełnie sam. Tak bardzo sam jak jeszcze nigdy się nie czułem mimo, że za ścianą rodzina niemal w komplecie. Oni jednak widzą tylko to co chcą widzieć. Oni widzą tylko sztuczny uśmiech przyklejony do mojej twarzy. Oni wolą wierzyć, że wszystko jest ok, niż zapytać co się stało.