środa, 31 października 2012

Odnoszę wrażenie, że psychiatrzy to wariaci, którzy leczą większych wariatów. Stało się. Zapukałem do drzwi odpowiedniego gabinetu. Dostałem tabletki. Mam tylko nadzieję, że będą działać.

wtorek, 30 października 2012


Boję się. Najzwyczajniej w świecie jestem przerażony. Przerażony pracą, życiem – samym sobą.

poniedziałek, 22 października 2012



I co ja niby mogę jeszcze zrobić? Czuję się dobity. Wziąłem w końcu kilka dni wolnego z mocnym postanowieniem, że będę się opierdalał. Tego też nie umiem. Na zmiany mnie wzięło. Nie potrafię tak po prostu siedzieć bezczynnie. Nie ukrywam, że byłem na dobrej drodze. Obejrzałem niemal wszystkie odcinki dostępnych w necie sezonów rodznki.pl Możecie się napierdzielać, ale ja po prostu uwielbiam ten serial. Miałem się w końcu wyspać i gapić bezmyślnie w zmieniający się obraz telewizora. Prawie się udało. Prawie jednak robi wielką różnicę bo zamiast tego wzięło mnie na „dosłowne” zmiany w swoim otoczeniu. I tak oto zabrałem się za małe przemeblowanie. Znaczy małe to było w zamyśle bo prawdę powiedziawszy jedyne co zostało po starym umeblowaniu to szafa i łóżko. Obie te rzeczy mnie wnerwiają jak cholera, ale skromny budżet nie pozwala na większe szaleństwo zakupowe ponad to, które już poczyniłem. Zrobiło się jednak nieco przytulniej i bardziej nastrojowo. Jest w końcu tak, że chce mi się tu być. Czuję się jak u siebie. Jest po prostu po mojemu. Cokolwiek by to miało znaczyć. Innym pewnie się nie spodoba, ale w dupie to mam. Jest sporo pracy przede mną, ale to już chyba nie ten okres. Czasu za mało aby zrobić porządny remont. To co udało się zrobić musi wystarczyć.

Na samą myśl o powrocie do pracy robi mi się niedobrze. Żołądek podchodzący do gardła i bolący łeb od rana do wieczora to dwaj nieodłączni towarzysze mojego życia. Przeraża mnie to wszystko. Im dłużej tkwię w takim stanie tym mocniej uświadamiam sobie, że tak nie mogę. Jestem wykończony. Fizycznie pewnie dałbym jeszcze radę. Mój organizm regeneruje się dość szybko (lata przystosowania), ale psychicznie niestety nie ogarniam już niczego. Zwłaszcza samego siebie. Zauważyłem też, że zaczynam nienawidzić ludzi z którymi pracuję. Niby nic konkretnego nie zrobili, ale ich widok najzwyczajniej w świecie mnie wkurwia. Myślałem, że kilka dni izolacji będzie zbawienne i jakoś na nowo będę ich tolerował – niestety nie pomogło.  Pozabijałbym ich najchętniej. Jak pomyślę, że już wkrótce znowu będę musiał ich oglądać to scyzoryk sam się w kieszeni otwiera. Jeden z moich podwładnych codziennie wysyła mi smsa z życzeniami miłego dnia. To takie urocze prawda? Nienawidzę tego. Po prostu nie znoszę. Ostatnio nawet pokusiłem się żeby odpisać – „był miły do tej chwili”. Owszem, może ja jestem skończonym idiotą, ale mimo wszystko zrozumiałbym podtekst – to też okazało się zbyt trudne. Co dostałem w odpowiedzi? – „a co się stało?” No ale znając życie to właśnie je mam problem. Jasne, że mam. To właśnie ja jestem tym pierdolonym problemem. Bo kto inny jak nie właśnie ja jest autorem wszystkim niepowodzeń, złych decyzji i obrania niewłaściwych kierunków. No jasne że ja. To przecież moje życie. To samo, w którym jest coraz mniej miejsca dla mnie. Mnie takiego jakim kiedyś byłem i którym wciąż chciałbym być tylko po prostu już nie umiem.

Chce mi się płakać. Nieprzerwalnie od kilku tygodni. Nawet próbowałem, ale kurde nie daje rady. Zupełnie jakby mój organizm wyzbył się tej umiejętności. Wielu innych również, ale to tylko na marginesie. Od bardzo dawna potrzebuję się komuś wygadać. Tak od serca, szczerze. Wykrzyczeć jak bardzo jest mi źle i jak cholernie potrzebuję pomocy. Jak bardzo potrzebuję aby ktoś przy mnie był. Tak normalnie po ludzku. Ktoś kto powie, że będzie dobrze. Ktoś kto nie będzie oceniał tylko przytuli i uświadomi, że jutro zaświeci słońce. Mam już tak bardzo dość udawania kogoś kim nie jestem. Mam już powyżej uszu bycia silnym. Wszystko we mnie krzyczy z bólu, a na zewnątrz ten sam uśmiech, który nie zdradza niczego co wewnątrz. Tak bardzo się boję. Boję się, że już zniszczyłem wszystko co było we mnie dobre.

Ja już nie wiem co jeszcze mogę zrobić …

poniedziałek, 8 października 2012



Czuję się cholernie samotny. Kiedy obudziłem się dzisiejszego dnia i nieśmiało wychyliłem głowę spod ciepłej kołdry, poczułem się jakby świat zdawał się mówić mi, że lepiej dla mnie abym jednak nie wstawał. Brakuje mi ciepła. Takiego specyficznego, które dać może tylko drugi człowiek. Tu nie chodzi tylko o temperaturę bo przecież zwykły grzejnik też wtedy by się nadał. To raczej kwestia bliskości, oddechu, tego specyficznego drżenia całego ciała gdy w pobliżu jest ktoś inny. To raczej to poczucie bezpieczeństwa, którego nie da się wygenerować w inny sposób. Mocny uścisk ramion i wszystko znowu zdaje się takie oczywiste, takie normalne, takie bezpieczne. Moim życie kieruje obecnie strach. Przerażający strach o to co będzie jutro. Nie umiem tego wytłumaczyć. Są rzeczy, których nie da się opisać słowami. Są bowiem momenty kiedy czuję, że bez wyraźnego powodu od stóp aż po sam czubek głowy przechodzi mnie dreszcz. Zdecydowanie za często to czuję. To samo sprawia, że wszystko inne nagle przestaje mieć znaczenie. Zatracam się w tym i sparaliżowany szukam oparcia w kimś kogo przecież nie ma. Wewnętrznie od paru miesięcy błagam i krzyczę o pomoc. Kiedy jednak staję twarzą w twarz z kimś kto mógłby pomóc, nagle na twarzy pojawia się uśmiech i mimo, że całym sobą wyję od środka, na zewnątrz wszystko wydaje się być takie OK. Nie radzę sobie. Nie radzę z samym sobą i tym co zależy ode mnie. Najprostsze rzeczy spędzają mi sen z powiek i nie pozwalają skupić się na czymkolwiek.  Dzisiaj chce mi się płakać – i nie umiem. 

poniedziałek, 1 października 2012


O matko przenajświętsza.  Zdycham po prostu.  Za szybko wszystko się dzieje. A już na pewno czas zbyt szybko płynie. To zupełnie nienormalne, że po jednym poniedziałku następuje kolejny.  Czasem odnoszę wrażenie, że moje życie to nieskończony ciąg poniedziałków w którym każdy następny jest trudniejszy od poprzedniego. No nie ogarniam tego po prostu.

Potrzebuję jakiejś zmiany. Takiego pozytywnego kopa, który napędzi mnie do działania na nowo. Bezsprzecznie teraz nie mogę się zatrzymać, ale nie mam siły aby brnąć w to dalej. Porąbane prawda? Brakuje mi motywacji. Takiej pozytywnej, takiej w której będę wiedział do czego zmierzam i gdzie cel będzie tak wyraźny jakbym mógł go dotknąć.  Nienawidzę robić czegoś tylko dlatego, że muszę. Nie znoszę budzić się rano z przeświadczeniem, że to będzie tylko kolejny dzień wypełniony marzeniami o jego szybkim końcu.  

Całkiem niedawno miałem okazję wejść w grupę młodych ludzi. Piękni, szczęśliwi, ambitni i pełni wiary, że wszystko w życiu jest możliwe. Nawet nie wiecie jak cholernie im zazdrościłem. Chciałbym i ja w to wierzyć. Już pomijam fakt, że ani piękny, ani szczęśliwy ani wypełniony wiarą w lepsze jutro nie jestem. Tylko chora ambicja pozostała, która jednak sama w sobie nie wystarcza. Gapiłem się jak skończony idiota i zastanawiałem jak szybko życie zweryfikuje ich piękne marzenia.  Słowem nawet się nie odezwałem, chociaż momentami miałem ochotę wybuchnąć śmiechem gdy słyszałem jakie to wszystko jest proste. Z całej kilkudziesięcioosobowej grupy uda się pewnie jednej osobie i to już będzie wielki sukces. Ale tej wiary i pewności siebie zdecydowanie im zazdroszczę.    

Jestem porypany do granic możliwości