poniedziałek, 25 czerwca 2012
A ty układaj sobie człowieku wszystko w głowie, tak żeby jakoś funkcjonować. I po jaką cholerę? Po co? Skoro wystarczy jeden dzieciak, aby narobić znowu takiego bałaganu, którego nie sposób na powrót poukładać.
A oto powód. Młody, sympatyczny i do tego ma coś czego nigdy nie dane mi będzie posiąść.Na wyjaśnienia jak zwykle czasu nie starcza.
A oto powód. Młody, sympatyczny i do tego ma coś czego nigdy nie dane mi będzie posiąść.Na wyjaśnienia jak zwykle czasu nie starcza.
piątek, 22 czerwca 2012
Chyba dam sobie spokój. Wciąż
kroczymy wokół jednego i nie sposób przekonać osobnika do innych racji. Ja mówię
jedno, a on drugie. Ja w sumie mogę tak trwać, ale dostarczanie dodatkowych
wrażeń (zwłaszcza tych negatywnych) nigdy nie było moim zamiarem, a odnoszę
wrażenie, że nic więcej nie wnoszę swoją osobą do tej znajomości. Szkoda. Jak wspomniałem kiedyś – chciałem dobrze… a
wyszło jak zwykle. No cóż, moja bezpośredniość czasem nie pomaga. Nie mówię, że
to koniec mimo, że tak chyba byłoby najlepiej. Nie dla mnie. Dla niego. Nie
chcę nikomu wpierdzielać się w życie tylko dlatego, że On nie chce (chyba z
czystej uprzejmości) lub nie potrafi (z dobroci serca) wprost kazać mi się
odczepić. Póki co odciąłem jedną nitkę. Zlikwidowałem konto gg. Do kłębka
prowadzą jednak też inne drogi i jeśli zechce to z nich skorzysta. Jeśli nie, to przynajmniej będę wiedział, że
postąpiłem właściwie. To naprawdę zajebisty facet, ale ja jak to zwykle
wstrzeliłem się w nieodpowiednim momencie. Mógłbym doktorat z tego zrobić –
zawsze jest tak samo.
Dzisiaj wymarzony piątek. Co prawda
godzina mało odpowiednia aby radość wypełniła mnie po brzegi – jakby nie patrzeć
przede mną jeszcze jeden dzień w fabryce przed weekendem. Ale przynajmniej jest
na co czekać :) Tak, tak, szukam pozytywów. Łatwo nie jest, ale od czegoś
trzeba zacząć.
czwartek, 21 czerwca 2012
Tak … to znowu ja. Znowu mi źle.
I kolejny raz wszystko jest do niczego. Inaczej bym nie pisał no nie? Poniekąd
to prawda. W notkach, które do tej pory zdarzyło mi się popełnić ciężko
doszukać się optymizmu czy radości z tego co mnie otacza. Może to dlatego, że
dziwnym trafem brakuje ich w mojej rzeczywistości. Chciałbym pewnego dnia
zajrzeć tutaj i z promiennym uśmiechem na twarzy wykrzyczeć wszystkim jak
bardzo jestem szczęśliwy. Niby niewiele mi potrzeba, ale nawet o tą odrobinę
ostatnio bardzo ciężko. Czasem miewam dość. Czasem jakoś sobie radzę. Innym
razem chce mi się wyć, z bezradności i jawnej niesprawiedliwości z jaką
spotykam się niemal na każdym kroku. Są też dni kiedy wydaje mi się, że jeszcze
będzie dobrze. Że przecież mogę sobie wszystko poukładać i radzić z kolejnymi
wyzwaniami. Rzeczywistość jednak wszystko weryfikuje. Im więcej we entuzjazmu i
zaangażowania tym mocniej dostaję po mordzie. To tak jakbym był skazany na
porażkę. Jakby nic nie mogło się udać. Jakbym nie zasługiwał na nic poza tym co
każdego dnia mnie spotyka. Wszystko ok, tylko, że ja nie wierzę w
przeznaczenie. Być może dlatego tak ciężko mi się z tym wszystkim pogodzić.
Może to dlatego raz po raz podnoszę się poobijany i prę dalej pomimo wszystko.
Niestety za każdym razem jest trudniej. Człowiek nie jest w stanie do
wszystkiego przywyknąć. Któryś cios staje się śmiertelny, a wtedy nie sposób
już się podnieść. Tego właśnie się boję. Że pewnego dnia już nie starczy sił
aby wstać i iść dalej. Ten moment jeszcze nie nadszedł, mimo, że wydarzenia
ostatnich dni zdawały się o tym świadczyć. Całkiem niedawno myślałem, że to
koniec. Że już wystarczy. Że to takie moje własne wewnętrzne samobójstwo.
Obudziłem się jednak. Nawet nie wiem po co, ale jestem. Pozbawiony celu i
nadziei, jednak mimo wszystko jestem.
Ostatnie dni wiele mnie nauczyły.
W końcu dostrzegam to, czego nie widziałem wcześniej lub czego po prostu starałem
się nie dostrzegać. Poznałem swoich wrogów. Zupełnie przypadkiem. Na szczęście
oni żyją w błogiej nieświadomości, że daleki jestem od poznania prawdy. Ja
jednak wiem. Pytanie tylko co zrobić z tą wiedzą. Teoretycznie wystarczy jedno
moje słowo i rozwalę ich życie do tego stopnia, że przez lata nie zdołają
wrócić do normalności. Jeden mój podpis i cała ich kariera legnie w gruzach bez
możliwości poskładania jej do kupy kiedykolwiek. Powinienem to zrobić. Naprawdę
powinienem. Szkoda, że tak nie potrafię. Szkoda, że wrodzona skłonność do
szukania w ludziach dobra, zaślepia mnie do tego stopnia, że wcześniej sam dam
się zniszczyć niż z mojego powodu komuś włos z głowy spadnie. Boli mnie tylko,
że to ludzie, którzy każdego dnia są tuż obok i uparcie wmawiają mi, że mam ich
zawsze po swojej stronie. Ci sami, którzy beze nie znaczą nic. Ci sami, którzy
na moich plecach wspinają się po szczeblach kariery kiedy teoretycznie powinny
pozostać na samym dnie. To nie pycha. Wiem jak wiele popełniam błędów i jak
wiele jeszcze muszę się nauczyć. Nie jestem ideałem i bardzo mi do niego
daleko, ale najnormalniej w świecie wkurwia mnie gdy ludzie gloryfikują wręcz swoją
osobę, w sytuacji gdy nie mają ku temu najmniejszych podstaw. Jak do cholery
mam się nauczyć likwidacji takich jednostek? Jak zebrać w sobie tyle siły i
niszczyć je jedna po drugiej, aby choć w minimalnym stopniu oczyścić ten świat
z tego skurwysyństwa?
Nie ogarniam po prostu tego co
się dzieje.
niedziela, 17 czerwca 2012
I co mam napisać? Może najlepiej
nic.
Niedzielny dół stał się już swego
rodzaju tradycją. Atakuje mnie każdego tygodnia i rozwala wewnętrznie, aż do
piątku. Wiem doskonale co jest jego powodem, ale jak walczyć z czymś czego
zmienić nie można. Przynajmniej na razie. To „na razie” ciągnie się już latami, a ja
zamiast walczyć coraz bardziej oswajam się z myślą, że tak ma wyglądać całe
moje życie. Jestem do niczego, czas najwyższy to przyznać. Wyrywam kolejne
kartki z kalendarza i zaczyna mnie przerażać fakt, że coraz mniej czasu
pozostało mi na bycie szczęśliwym. A może szczęście nie jest mi pisane? Może to
jakiś cholerny mcbealizm uniemożliwiający jego osiągnięcie? Może tak po prostu
ma być? Zwariuję pewnego dnia.
Chciałbym gdzieś uciec. Zniknąć
choć na chwilę. Gdzieś gdzie nie musiałbym martwić się o jutro. Gdzie nie
byłoby tego cholernego strachu przed tym co przyniesie kolejny dzień. Gdzie
mógłbym być po prostu sobą. Gdzie nie dźwigałbym na barkach odpowiedzialności
za wszystko co się dzieje. Gdzieś gdzie mógłbym godzinami gapić się w gwiazdy
bez wyrzutów sumienia, że marnuję tylko czas. Gdzieś gdzie obok mnie byłby
ktoś, kto przytuliłby mnie bardzo mocno i powiedział, że będzie ok. Chcę uciec.
Uciec gdzieś daleko. Zostawić za sobą wszystko co minęło i móc spojrzeć z
nadzieją na to co dopiero przede mną. Chcę uciec.
Tu i teraz jest do dupy.
Rozmawiałem z nim wczoraj. Długo
gadaliśmy. Gdy zasypiałem za oknami wstawał nowy dzień. Przykre jest to, że
odnoszę wrażenie, jakbym tak naprawdę nic nie powiedział. Miało być fajnie. Miało
… bo wyszło jak zwykle. Zawiodłem. Kolejny raz. Żadna nowość, mam w tym spore
doświadczenie. Szkoda. Chyba za bardzo mi zależało. Sam nie wiem dlaczego.
Chyba po prostu czuję się cholernie samotny i potrzebuję chociaż namiastki
drugiego człowieka. Mieć do kogo się odezwać i poczuć, że ten ktoś słucha
dlatego, że chce a nie dlatego, że wypada. Było minęło. Zobaczymy co będzie dalej.
Cokolwiek to będzie po prostu to zaakceptuję, bo o niego nie sposób walczyć.
Przynajmniej ja nie powinienem i nie będę, z tylko mi znanych powodów.
Chyba lepiej by było gdybym
pozostał na samym początku i faktycznie nic nie pisał.
piątek, 15 czerwca 2012
Dzisiaj obudziłem się dokładnie jak wczoraj. Podobnie jak wczoraj puściłem sobie wiązankę znaną wszystkim z "Dnia świra". Niby dzień jak co dzień. Coś jednak nie pozwala mi wierzyć, że i "dzisiaj" wypełnione będzie rutyną. Coś się kroi i nawet boję się myśleć co czai się tuż za rogiem. A może by tak zabłądzić gdzieś po drodze i nie odwiedzać fabryki? Kusi jak jasna cholera. Szkoda, że tak nie potrafię. Jedyne pocieszenie to zbliżający się weekend i parę chwil wytchnienia od znienawidzonej codzienności. Oczywiście każda niemal minuta jest już zaplanowana, ale i tak wolę to niż spędzenie kolejnego dnia ze wzrokiem wlepionym w outlooka, w którym z prędkością światła pojawiają się kolejne wiadomości oznaczające nowe zadania nie cierpiące zwłoki. Można się porzygać. Chyba zrobiłem się nieco wulgarny - wybaczcie.
czwartek, 14 czerwca 2012
Odnoszę wrażenie, że przechodzę
jakąś próbę. To co dzieje się w mojej firmie totalnie mnie przerasta. Ja wiem, że skurwysyństwo (przepraszam za
słownictwo) jest wszędzie, ale nie przypuszczałem, że jego brak w moim stylu
zarządzania, może burzyć ład korporacyjny. Oczywiście wprost się tego nie mówi
bo nie wypada, ale dobitnie daję się mi to do zrozumienia. No kurwa nie
potrafię. Moja „ukochana” pani dyrektor, na dalsze potrzeby zwana D.
rozpierdoliła mi dzisiaj wszystko co udało mi się zbudować. Nie to jest jednak
problemem, bo i do tego po latach współpracy udało mi się przywyknąć. Zawsze
gdy zmierzam w dobrym kierunku, ona wykonuje swój ruch i wszystko się sypie. To
tak żeby przypadkiem nudno nie było. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo żadne
inne racjonalne argumenty uzasadniające jej idiotyczne decyzje nie przychodzą
mi do głowy. To co najbardziej mnie rozwaliło to niemalże nakaz zbierania „odpowiednich”
informacji na temat pracowników. Ponoć wszystko jest ważne. Każdy najmniejszy
błąd powinien być odnotowany, bo nigdy nie wiadomo co się przyda, gdy kogoś
trzeba będzie zwolnić. Takie rzekomo są realia. Trzeba było widzieć tą pasję z jaką
mówiła te bzdury. Zgłupiałem. Po prostu szczena mi opadła i odbiła się parę
razy od podłogi. Kompletnie nie wiedziałem jak zareagować, bo dla mnie to był
żart, a ona mówiła poważnie. Uśmiechnąłem się, spojrzałem na nią, potem dodałem
tylko, że to zupełnie nie w moim stylu i wyszedłem. Zapowietrzyła się trochę,
ale w dupie to mam. Nie umiem już reagować inaczej na tego typu zachowanie. Potem
dzwoniła kilka razy czy aby na pewno dobrze się zrozumieliśmy. Za każdym razem
potwierdzałem, bo niby co innego miałem powiedzieć? Że jest kopnięta? Gdyby nie
moje zaangażowanie kredytowe to pewnie bym to zrobił, a tak mogę sobie tylko
czasem pozwolić na drobne uwagi, których ona nie rozumie a mi pozwalają się
nieco rozładować. Swoją drogą dało mi to wiele do myślenia. Chyba z ciekawości
wyślę jej jutro wniosek o udostępnienie dokumentacji zgromadzonej na mój temat.
To taka korporacyjna codzienność,
która codziennie daje mi po mordzie. Teraz patrzę na to z pewnym dystansem
(butelka wina pomogła), ale gdy dzisiaj wróciłem do swojego biura, to
najzwyczajniej w świecie zamknąłem drzwi i nie wiedziałem czy za moment zacznę krzyczeć
czy po prostu się rozpłaczę. Krzyczeć nie mogłem …
Totalnie nie ogarniam tego co
dzieje się wokół mnie. Coraz bardziej męczy mnie walka o odrobinę normalności i
człowieczeństwa w mojej organizacji. Czasem patrzę na to wszystko i zastanawiam
się po co mi to? Dlaczego jeszcze nie ulegam i nie robię tego czego się ode
mnie oczekuje? Dlaczego nie umiem jak inni gnoić ludzi na każdym kroku i być
obojętnym na to co mówią, myślą czy czują? Zupełnie tutaj nie pasuję.
Przynajmniej gdy patrzę na to ze swojej pozycji. Ludzie raczej nic do mnie nie
mają i nigdy nie miałem problemu z pozyskiwaniem nowych rąk do pracy w moim
zespole. Oni jednak widzą mnie inaczej. Do nich dociera to co już przefiltrowane.
I znowu pytanie po co to robię? Dlaczego zawsze to ja jestem sitem na którym wszystko
co złe się zatrzymuje? Jeśli ktoś ma receptę jak stać się skurwielem to proszę
o maila z instrukcją. Jestem przekonany, że wtedy zdecydowanie więcej będę w
stanie osiągnąć w tej porąbanej instytucji.
Póki co nie wiem jak jutro tam
wrócić. Na samą myśl robi mi się źle. Pewnie znowu coś będzie nie tak jak
powinno. Ostatnio całkiem dobrze radzę sobie z zawalaniem wszystkiego co tylko
się da. No cóż, są pewne granice wytrzymałości nawet kogoś takiego jak ja.
środa, 13 czerwca 2012
Są dni - takie jak ten - kiedy mam wszystkiego dość. Kiedy ostatni
skrawek nadziei tlący się jeszcze
wczoraj, zupełnie wygasa, a myśl o kolejnym dniu sprawia, że odechciewa się
żyć. Są takie dni - dokładnie jak ten - kiedy wszystko traci sens, a wymuszona
przez samego siebie wiara w lepsze jutro staje się czymś zupełnie
abstrakcyjnym. Są takie dni – tak, tak – dokładnie takie jak ten – kiedy najzwyczajniej
w świecie nie można dać z siebie więcej.
Mówi się, że człowiek to taka specyficzna istota nie do zdarcia. Udowadniałem to latami. Niech nikt nigdy nie popełnia tego samego błędu. Nie warto. Zawsze bowiem, może w naszym życiu wydarzyć się coś czemu sprostać nie sposób w pojedynkę. Kiedy będziemy krzyczeć i błagać o pomoc, a wszyscy wokół będę ślepi i głusi. Dobrze to znam, nawet zbyt dobrze. Co wtedy usłyszymy? Ogarnij się. Zbierz się do kupy. Usłyszymy nawet pytanie – co się stało? – ale zanim nabierzemy powietrza aby odpowiedzieć nastąpi kontynuacja w postaci – cokolwiek to nie jest, musisz wziąć się w garść, bo tak dalej być nie może. I co my na to? Nic. Jak zwykle nic. Mówimy tylko – oczywiście, albo nieco mniej stanowcze – spróbuję.
A potem kolejny raz staramy się jakoś z wszystkim sobie poradzić.
poniedziałek, 11 czerwca 2012
Kiedy czytam niektóre blogi
poważnie zastanawiam się czy im dorównam. Nie mówię tutaj o statystykach czy
ilości osób jakie wokół siebie skupiają. Chodzi mi raczej o ich autorów. Czasem
odnoszę wrażenie, że czytam książki lub felietony, a nie kilka słów napisanych
pospiesznie w przerwie między codziennością. Ja tak nie potrafię. Jestem
prostym facetem z problemami, który swoją obecność w wirtualnym świecie
zaznaczał przez kilka lat krótkimi notkami napisanymi raz z mniejszą innym
razem z większą wprawą. Nie traktowały o niczym szczególnym. Były po prostu o
mnie i moim świecie, w którym czasem coś się działo. Dlaczego przestałem? Nie
wiem. Chyba po prostu znalazłem nieco inny sposób na radzenie sobie z samym
sobą i moimi wewnętrznymi rozterkami. Czasem tam wracam i przypominam sobie to
co kiedyś spędzało mi sen z powiek, a co teraz wydaje się tak mało istotne.
Wiele się zmieniło. Ja przede wszystkim. Trochę to denerwujące bo wolałem
tamtego mnie, ale najwidoczniej tak miało być.
Jak będzie tutaj? Normalnie.
Przynajmniej na tyle na ile pozwoli moja zryta psychika. Nie jestem pogodnym
miłym facetem, który widzi świat pełen barw i z nadzieją spogląda w przyszłość.
Mój świat nie jest kolorowy. Nie jest też czarno biały, ale za to pełen wszelkich
możliwych odcieni szarości. Trudno mi pisać o sobie, bo tak naprawdę coraz
częściej łapię się na tym, że niewiele o sobie wiem. Ludzie rzadko wypowiadają
się na mój temat, a przynajmniej nie robią tego w mojej obecności.
Blog będzie więc próbą poznania
samego siebie. Takiego jakim jestem lub takiego jakiego postrzegać mogą mnie
inni. Będzie też próbą akceptacji tego co we mnie niezmienne. Tak, pewne rzeczy
się nie zmieniają mimo, że czasem bardzo byśmy tego chcieli.
Zobaczymy co z
tego wyjdzie.
czwartek, 7 czerwca 2012
Nowy początek
Postanowiłem wrócić.
Jeszcze nie dzisiaj, jeszcze nie w tej chwili ale wracam.
Teoretycznie nikt mnie nie zna, ale faktem jest, że to mój kolejny debiut bo poprzedni trwał ponad cztery lata i skończył równie niespodziewanie jak zaczął. Stare dzieje, ale tamtych chwil nigdy nie zapomnę.
Nie wiem co skłoniło mnie do powrotu. Może okoliczności, a może pewien Człowiek, który uświadomił mi to i owo.
Tak czy inaczej to nowy początek.
Jeszcze nie dzisiaj, jeszcze nie w tej chwili ale wracam.
Teoretycznie nikt mnie nie zna, ale faktem jest, że to mój kolejny debiut bo poprzedni trwał ponad cztery lata i skończył równie niespodziewanie jak zaczął. Stare dzieje, ale tamtych chwil nigdy nie zapomnę.
Nie wiem co skłoniło mnie do powrotu. Może okoliczności, a może pewien Człowiek, który uświadomił mi to i owo.
Tak czy inaczej to nowy początek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)