Tak … to znowu ja. Znowu mi źle.
I kolejny raz wszystko jest do niczego. Inaczej bym nie pisał no nie? Poniekąd
to prawda. W notkach, które do tej pory zdarzyło mi się popełnić ciężko
doszukać się optymizmu czy radości z tego co mnie otacza. Może to dlatego, że
dziwnym trafem brakuje ich w mojej rzeczywistości. Chciałbym pewnego dnia
zajrzeć tutaj i z promiennym uśmiechem na twarzy wykrzyczeć wszystkim jak
bardzo jestem szczęśliwy. Niby niewiele mi potrzeba, ale nawet o tą odrobinę
ostatnio bardzo ciężko. Czasem miewam dość. Czasem jakoś sobie radzę. Innym
razem chce mi się wyć, z bezradności i jawnej niesprawiedliwości z jaką
spotykam się niemal na każdym kroku. Są też dni kiedy wydaje mi się, że jeszcze
będzie dobrze. Że przecież mogę sobie wszystko poukładać i radzić z kolejnymi
wyzwaniami. Rzeczywistość jednak wszystko weryfikuje. Im więcej we entuzjazmu i
zaangażowania tym mocniej dostaję po mordzie. To tak jakbym był skazany na
porażkę. Jakby nic nie mogło się udać. Jakbym nie zasługiwał na nic poza tym co
każdego dnia mnie spotyka. Wszystko ok, tylko, że ja nie wierzę w
przeznaczenie. Być może dlatego tak ciężko mi się z tym wszystkim pogodzić.
Może to dlatego raz po raz podnoszę się poobijany i prę dalej pomimo wszystko.
Niestety za każdym razem jest trudniej. Człowiek nie jest w stanie do
wszystkiego przywyknąć. Któryś cios staje się śmiertelny, a wtedy nie sposób
już się podnieść. Tego właśnie się boję. Że pewnego dnia już nie starczy sił
aby wstać i iść dalej. Ten moment jeszcze nie nadszedł, mimo, że wydarzenia
ostatnich dni zdawały się o tym świadczyć. Całkiem niedawno myślałem, że to
koniec. Że już wystarczy. Że to takie moje własne wewnętrzne samobójstwo.
Obudziłem się jednak. Nawet nie wiem po co, ale jestem. Pozbawiony celu i
nadziei, jednak mimo wszystko jestem.
Ostatnie dni wiele mnie nauczyły.
W końcu dostrzegam to, czego nie widziałem wcześniej lub czego po prostu starałem
się nie dostrzegać. Poznałem swoich wrogów. Zupełnie przypadkiem. Na szczęście
oni żyją w błogiej nieświadomości, że daleki jestem od poznania prawdy. Ja
jednak wiem. Pytanie tylko co zrobić z tą wiedzą. Teoretycznie wystarczy jedno
moje słowo i rozwalę ich życie do tego stopnia, że przez lata nie zdołają
wrócić do normalności. Jeden mój podpis i cała ich kariera legnie w gruzach bez
możliwości poskładania jej do kupy kiedykolwiek. Powinienem to zrobić. Naprawdę
powinienem. Szkoda, że tak nie potrafię. Szkoda, że wrodzona skłonność do
szukania w ludziach dobra, zaślepia mnie do tego stopnia, że wcześniej sam dam
się zniszczyć niż z mojego powodu komuś włos z głowy spadnie. Boli mnie tylko,
że to ludzie, którzy każdego dnia są tuż obok i uparcie wmawiają mi, że mam ich
zawsze po swojej stronie. Ci sami, którzy beze nie znaczą nic. Ci sami, którzy
na moich plecach wspinają się po szczeblach kariery kiedy teoretycznie powinny
pozostać na samym dnie. To nie pycha. Wiem jak wiele popełniam błędów i jak
wiele jeszcze muszę się nauczyć. Nie jestem ideałem i bardzo mi do niego
daleko, ale najnormalniej w świecie wkurwia mnie gdy ludzie gloryfikują wręcz swoją
osobę, w sytuacji gdy nie mają ku temu najmniejszych podstaw. Jak do cholery
mam się nauczyć likwidacji takich jednostek? Jak zebrać w sobie tyle siły i
niszczyć je jedna po drugiej, aby choć w minimalnym stopniu oczyścić ten świat
z tego skurwysyństwa?
Nie ogarniam po prostu tego co
się dzieje.
Ogarniasz, ale jeszcze nie chcesz wierzyć w to,że ogarniasz.Uwierzysz dopiero wówczas, gdy inni ( wszyscy?) to potwierdzą, ale na to akurat nie ma co liczyć, bo liczyć można tylko na siebie.Podoba mi się,że robisz to w naturalny sposób, powolutku i pomalutku.Serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń