piątek, 20 lipca 2012


Tak bardzo potrzebuję się wygadać. Wykrzyczeć. Albo wręcz wypłakać. Mam tak cholernie dość, że powoli wariuję. Ja już nawet nie jestem zmęczony. To kompletne wyczerpanie - fizyczne i psychiczne. Jutro czeka mnie cholernie ciężki dzień, a ja patrzę na siebie i nie odnajduję słów, które tłumaczyłyby zasadność doprowadzenia się do takiego stanu. Od jutrzejszego dnia może zależeć cała moja kariera, moja przyszłość i poniekąd moje życie, a ja najzwyczajniej w świecie nie odnajduje argumentów, które przemawiałyby na moją korzyść. Czuję się jak mały chłopiec, którego ktoś wypuścił na jakimś pustkowiu i kazał znaleźć drogę do domu. Nie odnajdę tej drogi. Nie mam zielonego pojęcia gdzie do cholery jestem i dokąd zmierzam. Obok mnie nie ma nikogo kto zechciałby pomóc. Może źle się wyraziłem - głęboko wierzę, że ktoś taki jest, ale on pomóc nie zdoła. Nadszedł w moim życiu taki moment, w którym jestem zmuszony zmienić w sobie w zasadzie wszystko. Odrzucić to co było i zacząć walkę o siebie. Zamknąć się na innych. Nie reagować na problemy, które nie powinny mnie dotyczyć. Ignorować łzy i prośby o pomoc, jeśli wiem, że zbyt wiele będzie mnie to kosztować. Boję się jednak, że zbyt późno zauważyłem to, co powinienem widzieć nawet z zamkniętymi oczami. Kolejny raz dałem się wykorzystać. Znowu walczyłem o tych, którzy na to najzwyczajniej w świecie nie zasługują. Tych samych, którzy w krytycznym momencie robią mnie w buca i zlewają z góry na dół. Kurwa, dokładnie Ci sami, którzy są tutaj tylko dzięki mnie. Cholera znowu się przejechałem. Dostałem po mordzie i to zdecydowanie mocniej niż kiedykolwiek. Tym razem jednak nie nadstawię drugiego policzka. Tym razem oddam i to z taką siłą, że długo do siebie nie wrócą. Zafundowali mi przeprawę, która może mnie wiele kosztować (jeśli nie wszystko) i czas najwyższy aby przekonali się na własnej skórze jak to smakuje.

Próbuję jak tylko mogę złapać konkretnego wkurwa. Takiego nerwa, który pozwoli mi ogarnąć się na tyle, aby przetrwać jutrzejszy dzień. Takiego, który wleje we mnie odrobinę pewności siebie i poczucia własnej wartości. Potrzebuję tego. Potrzebuję tego właśnie dzisiaj. Właśnie w tym dniu kiedy wali się wszystko i tak trudno o wiarę w cokolwiek.

Nie, nie poddałem się. Nie mogę się poddać. Obiecałem sobie i jeszcze komuś, że nigdy się nie poddam. Że będę walczył do końca. I będę, mimo, że jest mi tak cholernie ciężko.

Oczy same zamykają mi się ze zmęczenia. Nie sypiam ostatnio. Zresztą po co się powtarzać. Zaczyna po prostu dawać o sobie znać mało higieniczny tryb życia. Chyba przeceniłem możliwości swojego organizmu. Dzisiaj jednak nie odpocznę. Na to przyjdzie jeszcze czas. Może jutro? Na pewno nie wcześniej. Dzisiaj czeka mnie cała noc ślęczenia nad tym co powinno po prostu leżeć na moim biurku sporządzane przez tych, którzy zrobić to powinni i czekać moją akceptację lub ewentualną korektę. Następnym razem tak będzie. Następnym razem to ja będę słodko spał w czasie gdy inni będą zastanawiać się jak przetrwać kolejny dzień.

Wyżaliłem się. Wcale nie ulżyło. Kurwa jestem porąbany.

4 komentarze:

  1. no i co? dałeś radę?
    wiesz co myślę? nie wiem, czy chcesz wiedzieć, ale skoro komentarze nie są zablokowane...
    myślę, że trzeba być dobrym, bo nam samym jest wówczas dobrze, ale trzeba być dobrym mądrze. a mądrość wcale nie polega na tym, żeby robić coś za kogoś, bo wówczas innych uczymy olewania obowiązków, spychania ich na kogoś, wykorzystywania... ale Ty już o tym chyba wiesz :)

    a tak w ogóle, to co słychać?? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. przeżyłem, to chyba będzie najlepsze określenie tamtego dnia ...

    co słychać? a bo ja wiem, jest mi źle i tyle. czasem tak mam, niestety ostatnio zbyt często

    OdpowiedzUsuń
  3. przeżyłeś- to już coś :) zawsze to jakiś kapitał, który można pomnożyć.

    OdpowiedzUsuń