Tak bardzo potrzebuję się
wygadać. Wykrzyczeć. Albo wręcz wypłakać. Mam tak cholernie dość, że powoli
wariuję. Ja już nawet nie jestem zmęczony. To kompletne wyczerpanie - fizyczne
i psychiczne. Jutro czeka mnie cholernie ciężki dzień, a ja patrzę na siebie i
nie odnajduję słów, które tłumaczyłyby zasadność doprowadzenia się do takiego
stanu. Od jutrzejszego dnia może zależeć cała moja kariera, moja przyszłość i
poniekąd moje życie, a ja najzwyczajniej w świecie nie odnajduje argumentów,
które przemawiałyby na moją korzyść. Czuję się jak mały chłopiec, którego ktoś
wypuścił na jakimś pustkowiu i kazał znaleźć drogę do domu. Nie odnajdę tej
drogi. Nie mam zielonego pojęcia gdzie do cholery jestem i dokąd zmierzam. Obok
mnie nie ma nikogo kto zechciałby pomóc. Może źle się wyraziłem - głęboko wierzę,
że ktoś taki jest, ale on pomóc nie zdoła. Nadszedł w moim życiu taki moment, w
którym jestem zmuszony zmienić w sobie w zasadzie wszystko. Odrzucić to co było
i zacząć walkę o siebie. Zamknąć się na innych. Nie reagować na problemy, które
nie powinny mnie dotyczyć. Ignorować łzy i prośby o pomoc, jeśli wiem, że zbyt
wiele będzie mnie to kosztować. Boję się jednak, że zbyt późno zauważyłem to,
co powinienem widzieć nawet z zamkniętymi oczami. Kolejny raz dałem się
wykorzystać. Znowu walczyłem o tych, którzy na to najzwyczajniej w świecie nie
zasługują. Tych samych, którzy w krytycznym momencie robią mnie w buca i
zlewają z góry na dół. Kurwa, dokładnie Ci sami, którzy są tutaj tylko dzięki
mnie. Cholera znowu się przejechałem. Dostałem po mordzie i to zdecydowanie
mocniej niż kiedykolwiek. Tym razem jednak nie nadstawię drugiego policzka. Tym
razem oddam i to z taką siłą, że długo do siebie nie wrócą. Zafundowali mi
przeprawę, która może mnie wiele kosztować (jeśli nie wszystko) i czas
najwyższy aby przekonali się na własnej skórze jak to smakuje.
Próbuję jak tylko mogę złapać konkretnego
wkurwa. Takiego nerwa, który pozwoli mi ogarnąć się na tyle, aby przetrwać
jutrzejszy dzień. Takiego, który wleje we mnie odrobinę pewności siebie i poczucia
własnej wartości. Potrzebuję tego. Potrzebuję tego właśnie dzisiaj. Właśnie w tym
dniu kiedy wali się wszystko i tak trudno o wiarę w cokolwiek.
Nie, nie poddałem się. Nie mogę
się poddać. Obiecałem sobie i jeszcze komuś, że nigdy się nie poddam. Że będę
walczył do końca. I będę, mimo, że jest mi tak cholernie ciężko.
Oczy same zamykają mi się ze
zmęczenia. Nie sypiam ostatnio. Zresztą po co się powtarzać. Zaczyna po prostu
dawać o sobie znać mało higieniczny tryb życia. Chyba przeceniłem możliwości
swojego organizmu. Dzisiaj jednak nie odpocznę. Na to przyjdzie jeszcze czas.
Może jutro? Na pewno nie wcześniej. Dzisiaj czeka mnie cała noc ślęczenia nad
tym co powinno po prostu leżeć na moim biurku sporządzane przez tych, którzy
zrobić to powinni i czekać moją akceptację lub ewentualną korektę. Następnym
razem tak będzie. Następnym razem to ja będę słodko spał w czasie gdy inni będą
zastanawiać się jak przetrwać kolejny dzień.
Wyżaliłem się. Wcale nie ulżyło.
Kurwa jestem porąbany.
:-*
OdpowiedzUsuńno i co? dałeś radę?
OdpowiedzUsuńwiesz co myślę? nie wiem, czy chcesz wiedzieć, ale skoro komentarze nie są zablokowane...
myślę, że trzeba być dobrym, bo nam samym jest wówczas dobrze, ale trzeba być dobrym mądrze. a mądrość wcale nie polega na tym, żeby robić coś za kogoś, bo wówczas innych uczymy olewania obowiązków, spychania ich na kogoś, wykorzystywania... ale Ty już o tym chyba wiesz :)
a tak w ogóle, to co słychać?? :)
przeżyłem, to chyba będzie najlepsze określenie tamtego dnia ...
OdpowiedzUsuńco słychać? a bo ja wiem, jest mi źle i tyle. czasem tak mam, niestety ostatnio zbyt często
przeżyłeś- to już coś :) zawsze to jakiś kapitał, który można pomnożyć.
OdpowiedzUsuń