Niedziela pod znakiem imprezy
rodzinnej. Normalnie tego nie znoszę, ale prawda jest taka, że i tak nie mam
nic lepszego do roboty. Znaczy się mam, ale jako, że postanowiłem dzisiaj wyłączyć
służbowy telefon i nie wyciągać z torby laptopa, wygląda na to, że nic innego
mi nie pozostało. Dzisiejszy dzień nie upłynie pod znakiem pracy bo
najzwyczajniej w świecie nie mam już siły. Przynajmniej na razie. Wieczorem
pewnie już nie będę tak stanowczy i pewnie za coś się wezmę. Mniejsza o to.
Teraz jest teraz i wszystko inne zupełnie nie ma znaczenia.
Obejrzałem sobie dzisiaj wschód
słońca. Ogarnąłem nieco wszystko co zielone i kwitnące w ogrodzie/balkonie, a
teraz siedzę sobie w gąszczu kwitnącego cholerstwa i piszę pierwszą notkę od
paru dni, która z zamierzenia ma być optymistyczna. Do tego gorąca kawa i tlący
się w dłoni papieros, sprawiają, że dzisiejszy poranek jest inny niż te, które
pamiętam od paru tygodni. Pierwszy raz od bardzo dawna nie zastanawiam się nad
tym co będzie jutro. Nie myślę o tym co stanie na mojej drodze gdy tylko
przekroczę drzwi swojego biura. Dzisiaj mam to wszystko głęboko w dupie, bo
dzisiaj jest dzień, który chcę mieć tylko dla siebie. Lubię takie poranki.
Lubię gdy budzę się niemal w środku nocy i czekam, aż pierwsze symptomy
budzącego się dnia dadzą o sobie znać. Lubię gdy chwilę później z radością
zabieram się do pracy (nie tej zawodowej) i po kilku godzinach czuję przyjemne
zmęczenia, które oznaczać może tylko świadomość dobrze spełnionego obowiązku.
Wiem jestem pokręcony. Nie wypieram się tego. Zawsze taki byłem. Zawsze cieszyły
mnie głupoty, a najmniejsza pierdoła była większym powodem do dumy niż wszystko
to co udało mi się osiągnąć zawodowo. Mam olbrzymią frajdę gdy patrzę wokół i
widzę, że to wszystko co z takim zaangażowaniem sadziłem, pieliłem, podlewałem
teraz odwdzięcza się setkami kolorowych kwiatów. No może nie są jakieś
nadzwyczajne, ale moje i może dlatego taką radość wywołuje we mnie ich widok. Cieszą
mnie zwykłe, małe rzeczy. Nie jakieś spektakularne sukcesy, nie kolejny awans
czy finalizacja kolejnego projektu. Radość wywołuje to co jest prawdziwie moje.
Powinienem się wybrać na zakupy.
Kupić prezenty dla tych, którzy świętować dzisiaj będą. Brak mi koncepcji a oni
jak co roku nie chcą pomóc w doborze odpowiednich „niespodzianek”. Do tej pory
zawsze znajdowałem coś odpowiedniego. Może i tym razem się uda. Dzieciaki już
załatwione. Wczorajsza eskapada po centrum handlowym zakończyła się załadowanym
po brzegi bagażnikiem i promiennym uśmiechem na twarzach małolatów. Co roku im
tak robię. Wpuszczam do galerii i mówię, że mogą wybrać co chcą. Zawsze
głupieją i nie widzą na co się zdecydować. W efekcie dostają kilka drobiazgów,
które do niczego nie są im potrzebne, ale za to dają masę frajdy. Na koniec
obowiązkowa wyżerka w macdonaldzie i padają ze zmęczenia. Widać jednak, że są
coraz starsi bo z roku na rok coraz więcej mnie to kosztuje. Są jednak cudowni
więc co jak co, ale dzieciakom żałował nie będę. Ja w ich wieku miałem
niewiele, więc w ten sposób chyba również sobie nieco rekompensuję to za czym tęskniłem
gdy byłem o wiele młodszy.
Czas na mnie. Przynajmniej na tą
chwilę. Zawitam jeszcze :)
Kris,
OdpowiedzUsuńbardzo mile mnie zaskoczyłeś :) przyznam się, że kilka razy przypominało mi się to, co napisałeś w poprzedniej notce. może nawet nie konkretne słowa, ale sama atmosfera...dość niepokojąca... wiem, że to może wyglądać infentylnie, gdy ktoś całkiem obcy pisze takie rzeczy, ale cieszę się, że w twoim świecie nastąpiła zmiana klimatu.
dzisiejszy wschód Słońca przegapiłam, ale zachwycałam się wczorajszym zachodem. jestem w fazie odzyskiwania radości z tych wszystkich pierdoł, które Ciebie od zawsze cieszą :) fajnie, że masz tę umiejętność niejako wrodzoną. ja się muszę tego uczyć.
serdeczności :)
Zmiana klimatu powiadasz? Powiedzmy, że daleko mam do biura i jakoś tak dzisiaj udaje mi się o tym nie myśleć lub raczej nie przejmować tym co zapewne jutro tam zastanę.
UsuńA co do pierdoł, to tak już mam. Nie wiem czy to w wrodzone, ale z czegoś przecież muszę się cieszyć :)
Dzisiaj też mam imprezę rodzinną ;) ahh jak Ci zazdroszczę tego ogrodu, musi być tam pięknie :))
OdpowiedzUsuńPięknie to może by było gdybym miał na to czas. Jest jak jest - ujdzie :)
UsuńKris,
OdpowiedzUsuńkiedy zabierasz mnie na zakupy? :P he he... wybiorę jakiś drobiazg. mogę dla bezpieczeństwa z Unknownem wpaść ;)
miłego dnia życzę. nie lubiłem nigdy rodzinnych spędów... aczkolwiek po długich samoizolacjach miło spędzam weekend z siostrą i jej dzieciakami. pozdrawiam!
Nie wiem co miało znaczyć dla bezpieczeństwa ;) A na zakupy nie zabiorę bo jestem spłukany. No chyba, że w roli stylisty to bardzo chętnie. :)
UsuńJa dalej nie lubię rodzinnych spędów. Powiedzmy jednak, że uczę się jak tolerować pewne aspekty mojego rodzinnego życia. Jedno co mnie drażni to fakt, że od jakiegoś czasu muszę na okrągło odpowiadać na pytania o drugą połówkę. Coraz częściej mam ochotę powiedzieć prawdę i coś mi mówi, że gdybym to zrobił to pytania szybko by się skończyły.
Ja jak kilku poprzedników/czek też nie przepadam za spędami rodzinnymi ale uważam że byłoby za nudno gybyśmy nie musieli sztucznie się uśmiechać i odpowiadać na durne pytania, w końcu równowaga w przyrodzie być musi:P
OdpowiedzUsuń