niedziela, 29 lipca 2012


Niedziela pod znakiem imprezy rodzinnej. Normalnie tego nie znoszę, ale prawda jest taka, że i tak nie mam nic lepszego do roboty. Znaczy się mam, ale jako, że postanowiłem dzisiaj wyłączyć służbowy telefon i nie wyciągać z torby laptopa, wygląda na to, że nic innego mi nie pozostało. Dzisiejszy dzień nie upłynie pod znakiem pracy bo najzwyczajniej w świecie nie mam już siły. Przynajmniej na razie. Wieczorem pewnie już nie będę tak stanowczy i pewnie za coś się wezmę. Mniejsza o to. Teraz jest teraz i wszystko inne zupełnie nie ma znaczenia.

Obejrzałem sobie dzisiaj wschód słońca. Ogarnąłem nieco wszystko co zielone i kwitnące w ogrodzie/balkonie, a teraz siedzę sobie w gąszczu kwitnącego cholerstwa i piszę pierwszą notkę od paru dni, która z zamierzenia ma być optymistyczna. Do tego gorąca kawa i tlący się w dłoni papieros, sprawiają, że dzisiejszy poranek jest inny niż te, które pamiętam od paru tygodni. Pierwszy raz od bardzo dawna nie zastanawiam się nad tym co będzie jutro. Nie myślę o tym co stanie na mojej drodze gdy tylko przekroczę drzwi swojego biura. Dzisiaj mam to wszystko głęboko w dupie, bo dzisiaj jest dzień, który chcę mieć tylko dla siebie. Lubię takie poranki. Lubię gdy budzę się niemal w środku nocy i czekam, aż pierwsze symptomy budzącego się dnia dadzą o sobie znać. Lubię gdy chwilę później z radością zabieram się do pracy (nie tej zawodowej) i po kilku godzinach czuję przyjemne zmęczenia, które oznaczać może tylko świadomość dobrze spełnionego obowiązku. Wiem jestem pokręcony. Nie wypieram się tego. Zawsze taki byłem. Zawsze cieszyły mnie głupoty, a najmniejsza pierdoła była większym powodem do dumy niż wszystko to co udało mi się osiągnąć zawodowo. Mam olbrzymią frajdę gdy patrzę wokół i widzę, że to wszystko co z takim zaangażowaniem sadziłem, pieliłem, podlewałem teraz odwdzięcza się setkami kolorowych kwiatów. No może nie są jakieś nadzwyczajne, ale moje i może dlatego taką radość wywołuje we mnie ich widok. Cieszą mnie zwykłe, małe rzeczy. Nie jakieś spektakularne sukcesy, nie kolejny awans czy finalizacja kolejnego projektu. Radość wywołuje to co jest prawdziwie moje.

Powinienem się wybrać na zakupy. Kupić prezenty dla tych, którzy świętować dzisiaj będą. Brak mi koncepcji a oni jak co roku nie chcą pomóc w doborze odpowiednich „niespodzianek”. Do tej pory zawsze znajdowałem coś odpowiedniego. Może i tym razem się uda. Dzieciaki już załatwione. Wczorajsza eskapada po centrum handlowym zakończyła się załadowanym po brzegi bagażnikiem i promiennym uśmiechem na twarzach małolatów. Co roku im tak robię. Wpuszczam do galerii i mówię, że mogą wybrać co chcą. Zawsze głupieją i nie widzą na co się zdecydować. W efekcie dostają kilka drobiazgów, które do niczego nie są im potrzebne, ale za to dają masę frajdy. Na koniec obowiązkowa wyżerka w macdonaldzie i padają ze zmęczenia. Widać jednak, że są coraz starsi bo z roku na rok coraz więcej mnie to kosztuje. Są jednak cudowni więc co jak co, ale dzieciakom żałował nie będę. Ja w ich wieku miałem niewiele, więc w ten sposób chyba również sobie nieco rekompensuję to za czym tęskniłem gdy byłem o wiele młodszy.    

Czas na mnie. Przynajmniej na tą chwilę. Zawitam jeszcze :)  

7 komentarzy:

  1. Kris,
    bardzo mile mnie zaskoczyłeś :) przyznam się, że kilka razy przypominało mi się to, co napisałeś w poprzedniej notce. może nawet nie konkretne słowa, ale sama atmosfera...dość niepokojąca... wiem, że to może wyglądać infentylnie, gdy ktoś całkiem obcy pisze takie rzeczy, ale cieszę się, że w twoim świecie nastąpiła zmiana klimatu.

    dzisiejszy wschód Słońca przegapiłam, ale zachwycałam się wczorajszym zachodem. jestem w fazie odzyskiwania radości z tych wszystkich pierdoł, które Ciebie od zawsze cieszą :) fajnie, że masz tę umiejętność niejako wrodzoną. ja się muszę tego uczyć.

    serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmiana klimatu powiadasz? Powiedzmy, że daleko mam do biura i jakoś tak dzisiaj udaje mi się o tym nie myśleć lub raczej nie przejmować tym co zapewne jutro tam zastanę.

      A co do pierdoł, to tak już mam. Nie wiem czy to w wrodzone, ale z czegoś przecież muszę się cieszyć :)

      Usuń
  2. Dzisiaj też mam imprezę rodzinną ;) ahh jak Ci zazdroszczę tego ogrodu, musi być tam pięknie :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie to może by było gdybym miał na to czas. Jest jak jest - ujdzie :)

      Usuń
  3. Kris,
    kiedy zabierasz mnie na zakupy? :P he he... wybiorę jakiś drobiazg. mogę dla bezpieczeństwa z Unknownem wpaść ;)

    miłego dnia życzę. nie lubiłem nigdy rodzinnych spędów... aczkolwiek po długich samoizolacjach miło spędzam weekend z siostrą i jej dzieciakami. pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem co miało znaczyć dla bezpieczeństwa ;) A na zakupy nie zabiorę bo jestem spłukany. No chyba, że w roli stylisty to bardzo chętnie. :)

      Ja dalej nie lubię rodzinnych spędów. Powiedzmy jednak, że uczę się jak tolerować pewne aspekty mojego rodzinnego życia. Jedno co mnie drażni to fakt, że od jakiegoś czasu muszę na okrągło odpowiadać na pytania o drugą połówkę. Coraz częściej mam ochotę powiedzieć prawdę i coś mi mówi, że gdybym to zrobił to pytania szybko by się skończyły.

      Usuń
  4. Ja jak kilku poprzedników/czek też nie przepadam za spędami rodzinnymi ale uważam że byłoby za nudno gybyśmy nie musieli sztucznie się uśmiechać i odpowiadać na durne pytania, w końcu równowaga w przyrodzie być musi:P

    OdpowiedzUsuń